Zdrowiej - forum medycyny naturalnej i alternatywnej

Pełna wersja: Obłączki
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2922919/

O, tu bardzo fajne badanie. Porównano skuteczność trzech różnych terapii:

- masaż leczniczy
- placebo masażu, gdzie obkładali pacjentów ciepłymi ręcznikami, by wywołać uczucie komfortu, do tego pracownicy utrzymywali przyjemną atmosferę i kontakt z pacjentem
- kompletne placebo, gdzie pacjenci po prostu kładli się na stole do masażu i słuchali swojej ulubionej muzyki, bez kontaktu z pracownikami

Poprawa była bardzo silna i trwała, utrzymywała się wiele miesięcy po zakończeniu badania, ale... była identyczna w każdej grupie.

Czyli to, o czym pisałem. Zadziałało wyjście z domu, zmuszenie się do interakcji, do jakiegoś działania. Wybicie pacjenta z neurotycznej rutyny, w którą wpadł, do tego połączenie przyjemnych bodźców z faktem wyjścia z domu i udania się do nowego dla siebie miejsca.

Czy tu w ogóle jest miejsce dla równowagi autonomicznego układu nerwowego i jego dwóch składowych, współczulnej i przywspółczulnej? Czy może po prostu można to wyjaśnić zwykłą indukcją behawioralną, połączeniem miłego bodźca z nowym miejscem, w którym pacjent się znalazł?

Może jednak ma to coś wspólnego z interakcjami społecznymi, może wymuszenie kontaktu z drugim człowiekiem ma największy efekt terapeutyczny, może tu jest miejsce dla przywspólczulnego, który faktycznie będzie się wtedy mocniej aktywował? W jednym z badań osoby śpiewające w chórach miały dużo niższy poziom stresu i lęku, ale też nie wiadomo, co było tu skutkiem, a co przyczyną.

Może osoby z nerwicami są otoczone osobami, które każdą interakcję sprowadzają do konfliktu, stymulując współczulny?

Kurcze no, za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
(03-28-2022, 04:58 AM)tomakin napisał(a): [ -> ]Nie no, jest bardzo dużo czynników, które wpływają na równowagę autonomicznego. Tylko czy to faktycznie ma taki wpływ? Z książki by wynikało, że cuda na kiju i w ogóle, ale popatrzmy jak medytacja, która bardzo mocno reguluje te układy, wpływa na ciśnienie krwi, które jest według autorów książki mocno związane właśnie z nadaktywnością współczulnego:

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/32373739/

Faktycznie spadło, ale o niecałe 7 na 2,5. Ja sobie teraz zmianą diety i suplami zbiłem o ponad 20.

Tu mamy dla nerwicy lękowej:

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/1609875/

Faktycznie spadek jest już dużo wyraźniejszy, niż przy nadciśnieniu, ale dalej słabszy niż uzyskany zwykłymi witaminami w badaniu, które wrzucałem niedawno. Nie wiadomo też, na ile zadziałała tam medytacja jako taka, a na ile efekt placebo i ogólnie kontakt z drugim człowiekiem, sporo badań wykazało, że wystarczy zmusić pacjenta do wyjścia z domu, żeby wyniki poprawiły się czasem do całkowitego wyzdrowienia.

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/30766497/

tu mamy już drażnienie nerwu błędnego impulsami elektromagnetycznymi, czy czymś takim, więc nie ma mowy o placebo. Efekty w depresji w zasadzie zerowe.

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/20633378/

tu już zrobili wszczep, który działał przez wiele lat, efekty jakieś były, ale nie porażały.

No nie wiem, zawsze mi się czerwona lampka zapalała, gdy widziałem takie książki z hurraoptymistycznymi tytułami, za to z zerową w zasadzie bazą badań, mających dowodzić skuteczności opisywanych tam metod. To, co nauka do tej pory powiedziała o wpływie zarówno nerwu błędnego, jak i ogólnie stymulacji układy przywspółczulnego zdaje się dość jasno wykazywać, że to po prostu ściema. Owszem, działa w jakimś tam stopniu, ale to będzie może kilka procent tego, co w książce naobiecywali.
No tak z drugiej strony są to tak proste rzeczy i wymagające tak mało wysiłku, że szkoda byłoby nie spróbować. 
Jeżeli chodzi o ten masaż to może być tak, że wyjście z domu i relaks a nie o sam masaż (zajęcie czymś głowy powoduje aktywacje przywspółczulnego)
Kurcze no jakby odrobinkę większe na prawej ręce (mam tam minimalne na dwóch palcach), na lewej skórki są tak duże, że nic pod nimi nie widać.

Mam w sumie trzy główne tropy

- stres oksydacyjny, na jego korzyść świadczą badania, gdzie jego wyciszenie spowodowało odrośnięcie obłączków
- przywspółczulny układ nerwowy, na jego korzyść świadczy jedno zdanie na jednej stronce medycznej, ale bardzo znaczące, bo według niego obłączki zanikały na tej ręce, na której układ przywspółczulny się deaktywował, ale zostawały na drugiej
- BCAA i lizyna, które wydają się być częściowym rozwiązaniem zagadki objawu Terry'ego.

To wszystko może się zresztą jakoś ze sobą wiązać, na przykład oksydacja może nasilać aktywność współczulnego układu nerwowego, lizyna działa mocno odstresowująco, więc może aktywować przywspółczulny i tak dalej.

Obecnie wygląda to tak:

- lizyna i BCAA
- duże dawki cynku
- wapń, stront, magnez, D3, przy czym chodzi mi tu głównie o zdrowie zębów, ale wolę to zapisać
- dziś odkopałem MCT i znowu próbuję zmusić się, żeby to regularnie brać
- A, E, C i cysteina
- ćwiczenia relaksacyjne, plus to dziwne ćwiczenie z obracaniem oczu, ale dalej nie jestem przekonany, że ono w ogóle ma wpływ na to, o co mi chodzi.

Może benfotiaminę dorzucę, ona mocno wpływa na przywspółczulny, ktoś mi obiecał wysłać swoją napoczętą benfo paczkomatem. Na razie odpalam zwykłą B1, ona jest niezbędna do wykorzystania BCAA.
https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/11571671/

O, tu też dobre. Benfotiamina ładnie leczyła zaburzenia funkcjonowania komórek nerwowych, podczas gdy tiamina w ogóle nie pomagała. Z tego co widzę, w badaniach u ludzi stosowali dawki zaczynające się w ogóle od 100 mg, a niekiedy nawet było to 500 mg dziennie przez wiele miesięcy.

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4550087/

tu na przykład dostawali 600 mg benfo dziennie przez 6 miesięcy

Co mi chodzi po głowie? Jeśli prawdziwa jest hipoteza zaburzeń autonomicznego układu nerwowego, to benfo byłaby tu ideałem. Wspomaga też walkę z wolnymi rodnikami. W terapii chorób degeneracyjnych układu nerwowego ma tak silne działanie, że postuluje się testowanie jej jako leku, a nie tylko wspomagania, no ale wiadomo, kasa, benfo nie da się opatentować.

Kiedyś to testowałem i efekty były... no nawet nie wiem, do czego to porównać, w kilka dni stałem się całkowicie innym człowiekiem. Znajomi mnie nie poznawali. Totalny luz, brak jakiejkolwiek agresji, negatywności, jakbym ewoluował w buddyjskiego mnicha. Niestety, efekt był jednorazowy i potem się nie powtórzył, testowałem zarówno benfogammę z apteki (ona dała efekt za pierwszym razem), jak i jakąś benfo z iherb. Ale wyniki badań nie kłamią, efekty benfo w niektórych chorobach są oszałamiające.

Tylko te ceny, 50 mg 100 kapsułek 50 zł kosztuje, na allegro za 80 zł można dostać 60 kapsli po 300 mg, ale tym z allegro nieco mniej dowierzam. Ideałem jest benfogamma 300 mg, ale to z kolei jest na receptę. Już nawet nie chodzi o pieniądze jako takie, ale o to, że można zapłacić oszustowi, no to niepokojące odczucie, że robi się coś głupiego i niepotrzebnego. Czy benfogamma jest w ogóle korzystna dla zdrowia, zmniejsza ryzyko chorób, podnosi zdolności umysłowe, przez co lepiej się na przykład pracuje?
I jeszcze taki trick

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/23904096/

BCAA co prawda blokują nadmierne wydzielanie serotoniny, ale też blokują dopaminę. Razem z nimi wskazane jest suplementowanie tyrozyny, bez niej może nie być poprawy w treningu siłowym. Pytanie, czy w moim konkretnie przypadku jest to wskazane, gdyż to będzie dopamina, której może mi brakować (objawy zespołu niespokojnych nóg), ale też może to być adrenalina i noradrenalina, a one napędzają objawy lękowe.

Doczytałem jeszcze o benfotiaminie, nie wygląda to jakoś szczególnie dobrze. Kilka badań dało niezłe efekty, ale sporo nie wykazało nic, jakby ludzie placebo brali. Mam jeszcze zwykłą tiaminę, ze 20 tabletek zostało, na razie to będę brał, potem zobaczę.
Cały czas myślę o koenzymie Q10. Czy warto go włączać do suplementacji "na wszelki wypadek"?

https://www.jns-journal.com/article/S002...3/fulltext

Tu koenzym okazał się bardzo skuteczny w zespole niespokojnych nóg, natężenie choroby spadło z 12 na 6, ale nie wiadomo, na ile pomógł Q10, na ile magnez. Zwracam uwagę na badania nad zespołem, bo sam go mam i jeśli coś w nim by pomagało, to by mógł być sygnał, że mi tego czegoś brakuje.

Jest całe mnóstwo badań, w których stosowanie zwiększało długość przeżycia przy nowotworach, a niskie stężenie we krwi zwiększało ryzyko rozwoju choroby. To drugie można tłumaczyć tym, że jakieś zupełnie inne procesy obniżały poziom koenzymu, jednocześnie wywołując nowotwór, więc suplementacja niewiele by dała, ale te, gdzie suplementy przedłużały życie to już nie w kij dmuchał. Są nawet opisy przypadków, gdzie koenzym dawał przeżycie wielokrotnie (!) dłuższe, niż współczesna onkologia.

Tylko czy on zapobiega chorobie? To jest najważniejsze pytanie, bo spowolnienie rozwoju nie oznacza zapobiegania, a czasem nawet może być odwrotne, gdzie co prawda komórki nowotworowe rozwijają się wolniej, ale są chronione przed całkowitym zniszczeniem przez system obronny.

Dużo jednak wskazuje, że owszem, duży poziom we krwi chroni. Ale tu z kolei pojawia się pytanie, czy jego suplementacja u osób zdrowych ma sens? Czy może jest tak, że tylko niedobory zwiększają ryzyko choroby, a nadmiar wywołany u osoby która niedoboru nie miała, nic nie daje?

Co z ewentualnymi skutkami ubocznymi? Czy to nie będzie jak z tarczycą, gdzie syntetyczny hormon powoduje "rozleniwienie" narządu?

Poziom spada też we wszystkich chorobach, w których zanikają obłączki, ale to testowałem już i bez większych rezultatów. Jest co prawda możliwość, że trzeba koenzym brać razem z antyoksydantami, bo inaczej będzie po prostu spalany, ale to dość obłędna teza. Niemniej, rok temu, gdy była ta poprawa, brałem regularnie Q10, właśnie razem z antyoksydantami.

Zostały mi trzy ostatnie tabletki, zjem, a potem pomyślę, co dalej.

A, B1 (zwykła, nie benfo) zdaje się mocno poprawia mi nastrój i uspokaja. Tak właśnie powinna działać, jeśli mam problemy nerwicowe, z których nie zdaję sobie sprawy.
Popatrzmy na takie coś

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/30106880/

Po 8 tygodniach, w grupie placebo (stosowano antydepresant + Q10 lub + placebo) poziom natężenia objawów depresji bipolar spadł o 5 punktów, w grupie Q10 o 13 punktów.

https://www.tandfonline.com/doi/abs/10.1...0000000002

tu w stwardnieniu rozsianym, efekty na poziom zmęczenia i odczuwaną depresję były jeszcze większe

W schizofrenii nic nie dawał, ale w fibiomialgii:

https://onlinelibrary.wiley.com/doi/full.../cns.12668

efekty w towarzyszącym tej chorobie zaburzeniach lękowych i depresyjnych były wręcz rewelacyjne.

W AIDS sam koenzym nie podniósł poziomu CD4, ale na razie mamy tylko jedno małe badanie. Brakuje badań zarówno nad czystą depresją, jak i nad czystą nerwicą lękową.
Wracając do AIDS

https://www.sciencedirect.com/science/ar...8418302239

Tam w artykule wprost mówią, że poziom CD4 spada w głównej mierze nie przez wirusa, ale przez stres oksydacyjny. Czyli to, o czym "te antynaukowe świry" mówiły od samego początku.

Kurcze, z tymi badaniami z hiv/aids jest ten problem, że one potrafią być całkowicie zafałszowane, dają sprzeczne, dosłownie w całkowitej opozycji do siebie wyniki, jeśli różni naukowcy badają to samo zagadnienie.

W sumie to dobrze, że moim problemem są jakieś... obłączki, a nie śmiertelna infekcja.

Kończy mi się karnityna, supel, który powinien brać każdy wege. I tak myślę, czy zamówić razem z kwasem alfa liponowym, który miał bardzo silne działanie likwidujące stres oksydacyjny, do tego działał synergicznie z karnityną? Zamówić do tego Q10? Wszystko idzie od tego samego sprzedawcy, w jednej paczce by się zmieściło. Alfa liponowy parę razy testowałem, niby nie miał efektu, ale to jedna z tych rzeczy, których się nie czuje, mózg przestaje się zużywać, jest chroniony przed chorobami degeneracyjnymi. 50 zł na pół roku niskich dawek. Czy warto to brać jako rzecz "na wszelki wypadek", ot zagadka.
Oh wow

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC5907425/

ciśnienie spadło o 13/8 po 12 tygodniach wysokich dawek kwasu alfa liponowego.

tu z kolei próbowali wywołać u szczurów raka piersi, ale jednej z grup podali też kwas alfa liponowy

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/25847504/

Zachorowało 60% szczurów z grupy "placebo", ale tylko 10% z grupy, która dostała dodatkowo kwas alfa liponowy. Chorowały sześć razy rzadziej!

https://www.hindawi.com/journals/tswj/2012/509838/

tu z kolei myszy miały wszczepiony nowotwór, ale część z nich dostała też kwas alfa liponowy. Po 2 tygodniach żyło 20% myszy kontrolnych, ale aż 70% tych, które dodatkowo dostały ALA.

https://febs.onlinelibrary.wiley.com/doi...5463.12820

Tu z kolei ALA zmniejszył dwukrotnie ilość guzów u myszy, którym próbowano wszczepić nowotwór płuc, a tam gdzie się rozwinął, rósł ponad dwa razy wolniej.

No dobra, ale czy to oznacza, że ALA chroni przed chorobą, czy tylko to, że działa jak chemioterapia? Czy nie ma skutków ubocznych u ludzi zdrowych? Czy można to brać w małych dawkach przez całe życie? 300 mg dziennie to zawrotne koszty 100 zł rocznie, czyli w zasadzie tyle, co nic. Jedyne istotne pytanie, to czy suplementacja przynosi korzyści zdrowotne, czy nie niesie ze sobą żadnych szkód, które mogłyby nad tymi korzyściami przeważyć.

No dobra, przekonały mnie te badania nad nowotworami, paskudna choroba, na którą zachoruje statystycznie co drugi mieszkaniec Polski, na dodatek nie da się jej tak prosto uniknąć jak miażdżycy czy cukrzycy, zresztą ALA likwidował też zmiany miażdżycowe w badaniach i ładnie regulował cukrzycę.
O w mordę

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/20042414/

CAŁKOWITE wyleczenie raka trzustki (!) kwasem alfa liponowym z dodatkiem naltrexonu, pytanie tylko, czy można wierzyć takim źródłom.