(02-20-2024, 12:01 PM)tomakin napisał(a): [ -> ]Przemyślałem i doszedłem do wniosku, że powinienem jednak brać codziennie q10, całe życie. Z jednego podstawowego powodu, chroni przed najpoważniejszą konsekwencją zbyt aktywnej tarczycy, ratuje serce. Tego się nie czuje, bo często pierwszy objaw rozwalonego serca jest ostatnim, ale uszkodzenia się nawarstwiają. W badaniach nie wyszła mi nadaktywna tarczyca, ale są przypadki, gdy to działa na poziomie komórki i poziom hormonów we krwi jest OK, inna sprawa, że powinienem te badania zrobić jeszcze raz. Objawy pasują jak ulał, co do jednego. No i Q10 był w zestawie w 2020. Kurcze no, 1 tabletka to ile to będzie, 15 zł miesięcznie?
Jutro powinno być w paczkomacie, razem z karnityną, która też powoli się kończy.
Ufff... przebrnąłem przez wszystko.
Miałem zaległości od października, ponieważ sobie ustawiłem inny plan na moje życie i po prostu nigdy nie mogłem dotrzeć do punktu gdzie czytam to forum. (mam takie karteczki, które przesuwam z planem i jesteś na nich, ale są też ważniejsze karteczki, które przesuwają mniej ważne karteczki)
Normalnie nie mogę dopuszczać do takiej sytuacji, ponieważ zajęło mi chyba tydzień, aby wszystko przeczytać.
Sumując: ciągle nie odnalazłeś świętego grala, ale trzymam cały czas kciuki.
Należy Ci się jakiś nobel jak to w końcu rozkumasz.
Ogólnie to jakoś tak się zastanawiałem nad Tobą i od lat, pewnie z kilkanaście lat czytam to forum to zawsze myślałem, że Ty się tak znasz na tym wszystkim, że żadne choróbsko Cie nie weźmie.
A jednak ciągle coś tam Cię męczy.
Czytam i czytam zawsze to co piszesz i biorę tony supli sugerując się Tobą.
Biorę codziennie około 20 supli, a potem tydzień przerwy i inne suple takie rzadsze, których biorę pewnie z 5 dziennie i tak w kółko.
Obłączków nie mam i nie pamiętam, żebym miał, ale jak będę miał to dam znać.
Ogólnie nie choruję w ogóle, raz na rok może łapię jakieś choróbsko i z reguły przechodzę je łagodnie. Np. korona - ja jeden dzień gorączka i potem wychodzenie z choroby, a kobita moja tydzień umierania w łóżku.
Jakieś 2 tygodnie temu podobnie. Złapaliśmy jakiegoś wirusa. Wpierw ja gorączka 40 stopni cały dzień, nie mogłem jej za nic zbić, więc zadzwoniłem na ostry dyżur. Brałem nurofen, ale zero reakcji. Na ostrym dyżurze zasugerowali, abym przyjechał sam, ale powiedziałem, że nie mogę chodzić, bo mam 40 stopni. To powiedzieli, żebym przyjechał taksówką, więc powiedziałem, że nie mam kasy na taksówkę :-). Więc... zapłacili mi za ubera. Na ostrym dali mi paracetam i spadła mi do 36.6, więc puścili mnie do domu.
W sumie wychodziłem z tego jak zwykle dosyć szybko. Oczywiście suple były w akcji. Potem zaraziła się partnerka i oczywiście umieranie w łóżku. Ja przy ponad 38 stopniach musiałem ją obsługiwać i chodzić do sklepu, gdy ona miała 37 :-) i umierała.
Ona ma tak, że ją napierdalają kości i wszystko, a ja nigdy nie mam żadnych bóli.
Nie piszę, żeby pokazać, że jestem supermenem, ale może to chodzi o ruch.
Ja ćwiczę codziennie, biegam, trenuję karate itd. Poświęcam na treningi jakieś 10 godzin tygodniowo. Może to trzyma mnie w kupie?
Druga rzecz to alkohol. Kocham pić. Może jestem alkoholikiem, ale zawsze twierdziłem, że potrafię przestać kiedy chcę.
Od jakiegoś czasu mam problemy z ciśnieniem. Alkohol pewnie robi swoje. Ogólnie w większości przypadków mam standardowe 120/80, często nawet odrobinkę niższe, ale ostatnio zaobserwowałem, że robi się średnio 130/90. Może nie średnio, ale zdarza się.
Uznałem, że to bardziej przez stres niż picie. I faktycznie miałem coraz bardziej stresujące życie. Zero kasy, groźba mieszkania na ulicy, do tego nie radziłem sobie kompletnie z moją partnerką i jej pesymizmem. Nie potrafiłem tego znieść.
Ona ma częstoskurcze nadkomorowe i ciągle jest stres, że to ją złapie. Dodatkowo wmawia sobie wszystkie możliwe choroby. Nie wytrzymywałem tego psychicznie, bo ciągle twierdziła, że umiera i moje ciśnienie sobie skakało.
Alkohol to potęgował. Miałem ataki paniki po prostu przy piciu, że alkohol mi rozwala ciśnienie. Nakręcałem sam siebie. W pewnym momencie pękłem. Partnerka dowiedziała się, że syn siostry popełnił samobójstwo i oczywiście płacz, panika i, że ma zawał. Zawiozłem ją po raz setny do szpitala i się załamałem. Pękłem. Od tego czasu po prostu przestałem sobie radzić ze stresem. Byle co powodowało, że miałem skoki ciśnienia.
Dalej zagadka, czy to alkohol, czy stres.
Może to głupie, ale zmuszałem się do picia, aby się nie poddać. Bałem się pić, że będę miał ciśnienie, ale nie chciałem się poddać.
Pytanie ile trzeba pić, żeby przesadzać.
Ja wiem, że ludzie piją różne ilości, a każda szkodzi. Tyle, że większość ludzi pije całe życie i jest ok, a innym to szkodzi od razu.
Ja z reguły piję w weekendy około 2 litrów piwa dziennie. Zaczynam o 22 i kończę o 1 w nowy, czasem o 1.30, taki rytuał. Do tego oglądam UFC i zażeram się np. oliwkami, albo jakimiś preclami, czy chlebkami ryżowymi itd. Kocham to.
W święta piję więcej. Np. codziennie litr piwa i w weekendy 2 litry. Czy to dużo? Nie wiem. Większość moich znajomych pewnie wypija to codziennie jako wstęp do kolacji.
Jeden z moich kumpli jest w stanie za wieczór wypić litr wódki i nie ma żadnych problemów z ciśnieniem.
Do czego piję... bo trochę się rozpisałem. W końcu mój organizm nie wytrzymał jak pisałem i ciśnienie zacząłem mieć wysokie przez cały dzień. Zadzwoniłem do przychodzi i powiedziałem, że mam wysokie i chce coś na obniżenie. Dali mi Amlodipine. Nie pomagało w ogóle. Cały czas miałem ciśnienie około 140/90. Rekord 170/100 jak dzwonili z przychodzi sprawdzić jak się czuję. Ale ogólnie średnio pomiędzy 130-40/ 80-90.
W każdym razie postanowiłem przestać pić na jakiś czas, aby zobaczyć co będzie.
Bardzo szybko, bo po kilku dniach, nie wiem, czy tabletki, czy alkohol, ale ciśnienie spadło. W pewnym momencie do 100/70 a nawet poniżej. Obniżyłem porcje tabletki i brałem po pół. Potem jak znowu mi spadło do tych granic, to obniżyłem do ćwiartki. W końcu zdecydowałem się przestać. Ciśnienie mam teraz średnio ok. 115/70, często poniżej, rzadko powyżej.
Na 100% zadziałał alkohol, czyli jego brak, ale jak opanuję sytuację w domu, czyli brak kasy i ogólnie ogarnę życie, to wracam do alkoholu przetestować teorię czy to bardziej alkohol, czy bardziej stres.
Ogólnie mam dalej kurewsko stresujące życie, ale brak alkoholu stabilizuje sytuacje chyba.
Sumując, bo mimo, że poza tematem obłączków, to jednak w temacie. Nie piję już jakieś ponad 40 dni i obłączków ani śladu. Myślałem, że będą jaja, jak się okaże, że to faktycznie alkohol i wątroba odpowiadają za obłączki.
Póki co nie. Poza tym badałem bilirubinę i zawsze miałem w porządku, bodajże około 19, gdzie chyba 26 to była górna granica. A moja partnerka np.40 gdzie nie pije kawy, alkoholu i przy mnie odżywia się idealnie zdrowo.
Druga sprawa, myślałem, że brak alkoholu i przekąsem podczas picia szybciej obniży mi wagę, ale nic takiego się nie stało. Tracę wagę tak jak traciłem, bez żadnych rewelacji.
Obecnie to około 74-5 kilo, ale cel to 69 kilo tak na próbę. Przy wzroście 180cm i 56 latach to całkiem nieźle, choć tak jak pisałem celuję w środek mojego BMI, czyli 69kg.
Kusi mnie ten piracetam, oraz kreatyna, ale tutaj nie mam możliwości kupienia. Część tego co piszesz nie znam w ogóle, ale zaczynam szukać i myśleć o kupnie.
Może u mnie da jakieś efekty jak przestałem pić.