10-16-2022, 11:13 PM
Witam
Jest to mój pierwszy post. Forum znalazłem szukając rozwiązania mojego problemu.
Sytuacja zdrowotna (oprócz nerwicy): walczę z otyłością, stosuję dietę odchudzającą polegającą na pochłanianiu mniejszej ilości jedzenia, przede wszystkim cukrów i pieczywa, plus ruch w postaci spacerów, jazdy na rowerze i ćwiczeń siłowych. Aktualna waga 113 kg przy wzroście 180 cm. Jestem chory na łuszczycę i mam leczone nadciśnienie. Stan ogólny oceniam na dobry, serce mam zdrowe, generalnie na nic nie narzekam.
Sytuacja osobista: jestem rozwodnikiem po burzliwej walce o dziecko, obecnie od 5 lat samotnie wychowuję syna.
W przeszłości miewałem obniżenia nastroju związane z sytuacją osobistą, w czasie rozwodu odkryłem chorobę nadciśnieniową, którą zacząłem leczyć. Czasami miewałem skoki ciśnienia i pulsu spowodowane nagłym stresem, ale nie były to sytuacje groźne dla życia, działałem objawowo hydroksyzyną i pomagało. Po wygranej walce o dziecko od roku 2018 sytuacja się dosyć unormowała, choć była żona cały czas (do dzisiaj) potrafi zepsuć "krew".
W roku 2021 zachorowałem ciężko na COVID, przez 16 dni miałem temperaturę ponad 39 stopni, bez spadków saturacji i duszności. Okazało się jednak po chorobie, że moje płuca były w 50% zaatakowane przez covidowe zapalenie płuc, każdy krok powodował skok pulsu do 120. Po przebytej 2-miesięcznej rekonwalescencji płuca wyzdrowiały, puls znacznie się ustabilizował, jednak pojawiło się uczucie dużych spadków nastroju, dużego stresu, wręcz depresji. Na tamtą chwilę oceniałem, że może to być strach przez śmiercią lub powtórnym zachorowaniem (nie jestem szczepiony do dziś), jednak testy na depresję za każdym razem pokazywały jej brak. Moje podejrzenia skierowały się ku nerwicy lękowej, na co wskazywały objawy - kilkukrotnie przez okres roku miałem w "normalnych" sytuacjach (przed snem, w drodze do pracy) skoki pulsu do 160-170. Dwukrotnie musiałem wzywać karetkę, za każdym razem badanie EKG wykazywało równy rytm zatokowy. To wskazywało na silne stresy. Łapałem się na tym, że zacząłem miewać dziwne napady lęku (które nadal ogarniałem hydroksyzyną) oraz dziwne agresywne myśli skierowane do dziecka i dziadków (moich rodziców). Pierwsza wizyta u psychiatry rozwiała moje obawy, że jestem psychicznie chory lub że Covid uszkodził mi w pewien sposób mózg. Psychiatra zalecił mi więcej sportu i więcej zajęć, co też zacząłem stosować. Po pewnym czasie znowu miałem silny atak paniki, tym razem na spacerze, było mi bardzo źle i umówiłem się znowu do psychiatry. Po opisaniu moich objawów psychiatra zapisał mi Escipram (podobno najlżejszy lek). Po dwóch dniach zażywania leku, po obudzeniu byłem tak skołowany, a moje samopoczucie było tak złe, że myślałem, że sobie coś zrobię. Nigdy wcześniej nie miałem uczucia takiego "doła". Psychiatra kazał mi odstawić Escipram i przypisał Xanax, który miałem brać objawowo (tabletki 0,25 mg). Wtedy skierowałem się na psychoterapię, która trwała dwa miesiące i przyniosła mi ulgę, tzn. przestałem przejmować się tymi myślami. Xanax wziąłem tylko jeden raz w tamtym czasie.
Minął prawie rok od zakończenia terapii - czułem się raz gorzej, raz lepiej, ale tych kiepskich dni było bardzo mało. Można powiedzieć, że prawie nie występowały. Ostatnio złamałem rękę i obecnie mam ją w gipsie. Leczenie potrwa sześć tygodni. Dwa dni temu zacząłem mieć obsesyjną myśl - proszę się nie śmiać - że muszę polizać łokieć, co jest czynnością niemożliwą. Ta niemoc tak mnie nakręciła, że zacząłem mieć ataki paniki. Nie mogę się od tej myśli uwolnić. Wczoraj dla uspokojenia wziąłem znowu Xanax (tym razem 0,50 mg), ale średnio pomogło, ponieważ przy mojej masie jest to chyba za mała dawka. Jakoś egzystuję od 2 dni, próbuję się czymś zająć, ale te głupie myśli o niemożliwościach i ograniczeniach paraliżują mnie i powodują lęk. Wiem, jakoś to sobie racjonalizuję, ale uporczywe myśli nie pozwalają się "wyluzować", a ja nie chcę faszerować się chemią. Muszę też wspomnieć, że mam też bardzo dużą klaustrofobię - już sama myśl o tym, że mogę się zatrzasnąć w windzie albo że znajdę się w więzieniu lub jaskini - powoduje określone objawy lęku jak przy obecnych głupich i śmiesznych natrętnych myślach.
Jako antidotum stosuję medytację relaksacyjną, ale ona pomaga tylko na krótki czas. Podejrzewam, że moje schorzenie i nerwica nie może się równać z prawdziwymi problemami opisywanymi na tym forum, ale dla mnie jest to bardzo uciążliwe.
Dla pełnej diagnozy: podejrzewam, że spadek nastroju może być spowodowany brakiem mobilności i uprawiania sportu (złamana ręka) oraz odchudzaniem się (wahania glukozy).
Proszę o pomoc, bo stres jest czasami tak duży, że ciężko jest mi wytrzymać. Jakie techniki byłyby pomocne lub jakie leki mogą stępić taki natłok niechcianych myśli? Być może większa dawka Xanaxu jest w stanie wyprowadzać mnie "na prostą" objawowo?
Najgorsze jest to, że moja świadomość zdaje sobie sprawę z tego, że te niechciane myśli są bezdennie głupie. Być może jednak jestem psychicznie chory, bo w takim stanie nie widzę sensu życia i nic mnie nie cieszy.
Jest to mój pierwszy post. Forum znalazłem szukając rozwiązania mojego problemu.
Sytuacja zdrowotna (oprócz nerwicy): walczę z otyłością, stosuję dietę odchudzającą polegającą na pochłanianiu mniejszej ilości jedzenia, przede wszystkim cukrów i pieczywa, plus ruch w postaci spacerów, jazdy na rowerze i ćwiczeń siłowych. Aktualna waga 113 kg przy wzroście 180 cm. Jestem chory na łuszczycę i mam leczone nadciśnienie. Stan ogólny oceniam na dobry, serce mam zdrowe, generalnie na nic nie narzekam.
Sytuacja osobista: jestem rozwodnikiem po burzliwej walce o dziecko, obecnie od 5 lat samotnie wychowuję syna.
W przeszłości miewałem obniżenia nastroju związane z sytuacją osobistą, w czasie rozwodu odkryłem chorobę nadciśnieniową, którą zacząłem leczyć. Czasami miewałem skoki ciśnienia i pulsu spowodowane nagłym stresem, ale nie były to sytuacje groźne dla życia, działałem objawowo hydroksyzyną i pomagało. Po wygranej walce o dziecko od roku 2018 sytuacja się dosyć unormowała, choć była żona cały czas (do dzisiaj) potrafi zepsuć "krew".
W roku 2021 zachorowałem ciężko na COVID, przez 16 dni miałem temperaturę ponad 39 stopni, bez spadków saturacji i duszności. Okazało się jednak po chorobie, że moje płuca były w 50% zaatakowane przez covidowe zapalenie płuc, każdy krok powodował skok pulsu do 120. Po przebytej 2-miesięcznej rekonwalescencji płuca wyzdrowiały, puls znacznie się ustabilizował, jednak pojawiło się uczucie dużych spadków nastroju, dużego stresu, wręcz depresji. Na tamtą chwilę oceniałem, że może to być strach przez śmiercią lub powtórnym zachorowaniem (nie jestem szczepiony do dziś), jednak testy na depresję za każdym razem pokazywały jej brak. Moje podejrzenia skierowały się ku nerwicy lękowej, na co wskazywały objawy - kilkukrotnie przez okres roku miałem w "normalnych" sytuacjach (przed snem, w drodze do pracy) skoki pulsu do 160-170. Dwukrotnie musiałem wzywać karetkę, za każdym razem badanie EKG wykazywało równy rytm zatokowy. To wskazywało na silne stresy. Łapałem się na tym, że zacząłem miewać dziwne napady lęku (które nadal ogarniałem hydroksyzyną) oraz dziwne agresywne myśli skierowane do dziecka i dziadków (moich rodziców). Pierwsza wizyta u psychiatry rozwiała moje obawy, że jestem psychicznie chory lub że Covid uszkodził mi w pewien sposób mózg. Psychiatra zalecił mi więcej sportu i więcej zajęć, co też zacząłem stosować. Po pewnym czasie znowu miałem silny atak paniki, tym razem na spacerze, było mi bardzo źle i umówiłem się znowu do psychiatry. Po opisaniu moich objawów psychiatra zapisał mi Escipram (podobno najlżejszy lek). Po dwóch dniach zażywania leku, po obudzeniu byłem tak skołowany, a moje samopoczucie było tak złe, że myślałem, że sobie coś zrobię. Nigdy wcześniej nie miałem uczucia takiego "doła". Psychiatra kazał mi odstawić Escipram i przypisał Xanax, który miałem brać objawowo (tabletki 0,25 mg). Wtedy skierowałem się na psychoterapię, która trwała dwa miesiące i przyniosła mi ulgę, tzn. przestałem przejmować się tymi myślami. Xanax wziąłem tylko jeden raz w tamtym czasie.
Minął prawie rok od zakończenia terapii - czułem się raz gorzej, raz lepiej, ale tych kiepskich dni było bardzo mało. Można powiedzieć, że prawie nie występowały. Ostatnio złamałem rękę i obecnie mam ją w gipsie. Leczenie potrwa sześć tygodni. Dwa dni temu zacząłem mieć obsesyjną myśl - proszę się nie śmiać - że muszę polizać łokieć, co jest czynnością niemożliwą. Ta niemoc tak mnie nakręciła, że zacząłem mieć ataki paniki. Nie mogę się od tej myśli uwolnić. Wczoraj dla uspokojenia wziąłem znowu Xanax (tym razem 0,50 mg), ale średnio pomogło, ponieważ przy mojej masie jest to chyba za mała dawka. Jakoś egzystuję od 2 dni, próbuję się czymś zająć, ale te głupie myśli o niemożliwościach i ograniczeniach paraliżują mnie i powodują lęk. Wiem, jakoś to sobie racjonalizuję, ale uporczywe myśli nie pozwalają się "wyluzować", a ja nie chcę faszerować się chemią. Muszę też wspomnieć, że mam też bardzo dużą klaustrofobię - już sama myśl o tym, że mogę się zatrzasnąć w windzie albo że znajdę się w więzieniu lub jaskini - powoduje określone objawy lęku jak przy obecnych głupich i śmiesznych natrętnych myślach.
Jako antidotum stosuję medytację relaksacyjną, ale ona pomaga tylko na krótki czas. Podejrzewam, że moje schorzenie i nerwica nie może się równać z prawdziwymi problemami opisywanymi na tym forum, ale dla mnie jest to bardzo uciążliwe.
Dla pełnej diagnozy: podejrzewam, że spadek nastroju może być spowodowany brakiem mobilności i uprawiania sportu (złamana ręka) oraz odchudzaniem się (wahania glukozy).
Proszę o pomoc, bo stres jest czasami tak duży, że ciężko jest mi wytrzymać. Jakie techniki byłyby pomocne lub jakie leki mogą stępić taki natłok niechcianych myśli? Być może większa dawka Xanaxu jest w stanie wyprowadzać mnie "na prostą" objawowo?
Najgorsze jest to, że moja świadomość zdaje sobie sprawę z tego, że te niechciane myśli są bezdennie głupie. Być może jednak jestem psychicznie chory, bo w takim stanie nie widzę sensu życia i nic mnie nie cieszy.